Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy stole była ochota wielka, ale na długo się nie zaciągnęło, bo wszyscy czuli się zmęczeni, a siły były potrzebne na jutro.
Słano zaraz wszystkim łoża, gdzie i jak było można. Dla pana Samuela w izbie wielkiej, przy którym miał być Borowski i Bałaban, dla Chełmskiego Morawca w bocznej izdebce obok, na górze w komnacie mieścili się syn Oleś i pan Jędrzej Stadnicki.
Pożegnawszy Włodkowę, która dopilnowała, aby każdy przy łóżku miał kubek i napój dla snu potrzebny, wedle obyczaju, szli strudzeni spać tak, że przed północą cały dwór w Piekarach, w najgłębszym śnie był pogrążony.
Samuel szczególniej, że konną jazdą znużony był, bo miał pod sobą dnia tego konia, który nogi, prawda, miał doskonałe, ale nosił tak, że mało kto na nim wytrwał, usnął bardzo mocno.
Borowski zawsze czujny, spał ino jednem okiem, gdyż i myśleć było o czem.
Wtem, mało co po północy, w dziedzińcu rozeznał zdala naprzód koni stąpanie, potem bieganie ludzi i chrzęst broni, którego uniknąć niepodobna, z rusznicami zwłaszcza.
Zaledwie to uszu jego doszło, ducha stracił; wiedział już co to było. Przepowiadano im, że hetman na swą juryzdykcyę ich nie puści. Nim zobaczył i wyjrzał przez okno Borowski boso, opończę tylko narzuciwszy, zerwał się. Otworzył