Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwrócił się zarazem do Urowieckiego i Żółkiewskiego, ale pan Stanisław, nim mówić począł, odezwał się.
— Proszę dowództwo zdać na tych ichmość, którzy znają miejsce, ludzi i okoliczności, ja tylko rękę chętną ofiaruję.
— Wielu on tam ludzi z sobą mieć może w Piekarach? — zapytał hetman.
— Trzydziestu może — rzekł Urowiecki — bo połowa ich jest z Luzickim. Ludzie odważni ale nie będzie komu pokierować nimi, wątpię, ażeby nawet skupili się i bronili.
— A ze swego dworu kogo ma przy sobie? — mówił dalej Zamojski.
Mroczek i Urowiecki spojrzeli po sobie i liczyli.
Byli z nim Borowski, ów sokolniczy a teraz dowódzca, Chełmski Morawa, Bałaban, Skorowski, Rychłowski, syn Oleś i siostrzan Stadnicki, gromadka dosyć znaczna.
— Trzeba na to liczyć — rzekł Mroczek — że my, unikając samego niepotrzebnego krwi przelewu, poczekamy aż się do snu udadzą, więc pobudzeni niebardzo się bronić będą mogli. Samuel choć szablę i sahajdak ma zawsze nad łóżkiem, ale śpi twardo i gdy się obudzi, nie zaraz oprzytomnia.
— Szczędźcież, proszę, innych — odezwał się hetman — a niepotrzebnych ran i zabójstw unikajcie. Byleście jego, a z nim papiery, które