Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o nim — rzekł Żółkiewski — imać go obowiązek.
— A jeźli napadu dokonawszy — odezwał się Zamojski — co łatwo stać się może, przy porze nocnej i nieznajomości miejsca, winowajcę nie weźmiecie, jeżeli on się wam wyśliźnie, napróżno tylko kobiety i dzieci jak zbójcy nastraszycie. Pójdą naówczas skargi, iż go tam jako żywo nie było, a my popełniliśmy bezprawie, spokojny dwór wdowi po nocy najeżdżając. Choćby i staroście krakowskiemu, sprośna to rzecz.
— Ja zaś głową bodaj ręczyć mogę — wtrącił Mroczek — że go tam weźmiemy. Naprzód co do samego dworu, ja go z czasów pana Włodka znam dobrze, a nie zmienił się wcale. Co się tyczy obrotów Samuelowych, wiem też najpewniej, że uradzono pospiesznie nam zabiegając drogę, bieżeć do Piekar, i tam na noc będą pewnie. Czy na dzisiejszą zaraz noc uchwalono najście na Proszowice i na nas, tego ja nie wiem i twierdzić nie będę. Owszem, znając Samuela sądziłbym, że przybywszy do Włodkowej, wczasu zażyje i dopiero może nazajutrz o nas pomyśli. Zatem noc tę mamy, aby zamiary jego niegodziwe zniweczyć.
Zadumał się kanclerz i siadłszy jął się list króla na nowo odczytywać, jakby się pragnął przez to w swem postanowieniu utwierdzić.