Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie podobało się to zrazu kanclerzowi i rzekł.
— Na dwór szlachecki, a do tego kobiety, wdowy, nocą nachodzić, nie nasza rzecz. Wziąć go gdziekolwiekbądź, ale mi się nie zdaje w Piekarach.
Mroczek stał przy swojem.
— Gdzieindziej nie może być — rzekł — wymknąćby się nam mógł i wyrąbać, bo to mu przyznać muszę, iż mężny jest i gdy raz do boju przyjdzie, niełatwo go imać. Żywotów ludzkich może to kosztować, a tych szkoda. W Piekarach zaś, jak ptaka w gnieździe, gołą ręką go weźmiemy.
Urowiecki natychmiast też jął za Mroczkiem mówić.
— Rotmistrz to najlepiej rozważył i obmyślił — rzekł — niech miłość wasza zda na niego wszystko. Ja się też ofiaruję z pomocą.
Wtem z drugiej izby, do której drzwi stały na wpół otwarte, wyszedł młodzieniec, pokrewny kanclerza, p. Stanisław Żółkiewski i przystąpił z poszanowaniem całując go w ramię.
— Ja się też dopraszam tego abym ichmościom towarzyszył — odezwał się. — Idzie tu o zdrowie i żywot wasz, który nam wszystkim i królowi jest najdroższy, ani się godzi go na wagę kłaść pospołu z życiem banity takiego, o którego postępkach słuchając uszy więdną, a obcy