Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogniste źrenice wlepione w siebie. Pierwszą myślą jego było rzucić się i... zamordować. Zostawując szufladę otwartą, skoczył żywo, lecz drzwi popchnąwszy, znalazł pod niemi — Motrunkę... Ochłonął natychmiast.
— Stój tu — rzekł — pilnuj, aby nikt panu snu nie przerywał, mnie kazał papierów szukać.
Zbywszy się w ten sposób dziewczęcia Wojtaszek, co żywiej powrócił do stoła, ręką drżącą począł znowu przebierać listy i ciągle się oglądając na śpiącego, który przez sen dyszał i stękał, dobił się nakoniec do dna.
Za suknią miał cały stos pochwyconych listów. Zasunął żywo nazad szufladę, zamknął ją i klucz napowrót wsunął do sukni Zborowskiego.
Rachował, że w ten sposób może się nie tak rychło dopatrzą kradzieży, aby za nim w pogoń się puścić mogli. W każdym razie czasu miał przed sobą dosyć do rana, aby na wypoczętym koniu dostać się do Cobarowych ludzi i pod ich osłoną puścić się ku Lwowu.
Zborowski się szczęściem nie przebudził, a Wojtaszek świec nawet nie pogasiwszy, bo się lękał, aby nagła ciemność nie zbudziła śpiącego, wysunął się z sypialni.
Motrunkę zastał jeszcze w progu na straży.
— Idź spać — szepnął jej — ja także padam ze zmęczenia, już dłużej nie wytrwam.
Z zuchwalstwem niesłychanem, które dotych-