Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się on nagle przebudzić i otrzeźwić, jak to mu się nieraz trafiało pod silnem wrażeniem?
Wojtaszek właśnie rozmyślał nad tem. Tymczasem bardzo zręcznie głos tak mierzył, osłabiał, ażeby gdy pieśń miał dokończyć, nie dało się to prawie czuć śpiącemu.
Samuel głęboko, mocno usypiał, a lutnista siedział, to na niego, to na stół spoglądając.
Jedna chwila miała o losie Wojtaszka rozstrzygnąć — stawił życie na kartę.
Zborowski spał. Lutnista się podniósł z ziemi pocichu, spojrzał jeszcze na niego i przystąpił do stołu. Wiedział, gdzie papiery leżały. Stała zwykle u nieopatrznego pana szuflada otworem, popróbował ją otworzyć — na ten raz znalazł zamkniętą. Znając obyczaj wiedział, że klucz nie mógł być gdzieindziej jak w sukni, którą miał na sobie, a tylko co ją zrzucił. Poszedł więc przetrząsać kieszenie i znalazł go w istocie.
Trzask otwieranego zamka i odsuwanej szuflady nie obudził śpiącego, śmiało więc, przysunąwszy świecę, Wojtaszek rozpoczął pośpiesznie przetrząsać listy i cisnąć je za pazuchę.
W niedawno wrzawliwym domu panowała cisza, wszystko się zdawało usypiać... lutnista pospieszał, gdy wtem szelest się dał słyszeć podedrzwiami i podniósłszy oczy, w szparze drzwi przemkniętych spostrzegł Wojtaszek dwie czarne