Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogli, sam Wojtaszek pod wieczór, umyślnie się opóźnił do dworu.
Pomyślał sobie, że najbezpieczniej może będzie podkraść się niepostrzeżonemu. Wczęstokole[1], który otaczał dwór, znał miejsca, gdzie koły wyjąć było łatwo i wcisnąć się do środka. Mógł więc, bo psy na niego ujadać nie ważyły się, pocichu pode dwór się wkraść, do Motruny do okna zapukać i u niej się ukryć. Ona mu usłużyć musiała, tego był pewnym.
Tak i uczynił. Konia spętanego puścił na łączce, siodło i rząd przychował w dole, o którym wiedział, że go tylko lisy znały, a sam już o gęstym zmroku znalazł się pod opasującym dwór częstokołem.
W domostwie jasno było i gwarno, co dowodziło pana w domu, a o tej godzinie gwar znaczył, że u stołu pił i zabawiał się. Wszystko się tam naówczas około niego skupiało, mógł więc Wojtaszek próbować pójść pod okno, dobrze sobie znane, Motrunki.
Tu także światełko płonęło.
Miał z nią znak dawniej umówiony, że trzy razy po dwa pukał. W okiennice więc, zbliżywszy się, zaczął wedle zwyczaju stukać.

Wewnątrz nic się długo nie odzywało. Powtórzył drugi i trzeci raz pukanie. Zaszeleściało coś trwożliwie, otworzyło się okno. Blada, wy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – W częstokole.