Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drogę, ale sprawa była zbyt wielkiej wagi, ażeby dla niej nie opóźnić się bodaj. Szło o życie króla, z czem się nie taił Wojtaszek. Każde słowo miało znaczenie ogromne. Musiał wybadać tego przez opatrzność mu nastręczonego śpiewaka, dobyć z niego co tylko wiedział.
Dokonanie, rad nie rad, węgier musiał do dnia następnego odłożyć, a tu znowu na myśl przychodziło, że Wojtaszek wytrzeźwiwszy się ulęknąć może zemsty Samuela, ujść mu z rąk, zmienić usposobienie.
Począł więc od tego, iż go ujął sobie najuroczystszem przyrzeczeniem jurgieltu, miłości króla i opieki, bezpieczeństwa na wszelki raz, byle mu, nic nie tając, odkrył co tylko wiedział i słyszał.
— Dobrze — rzekł Wojtaszek zmęczony i napojem zwyciężony — ale miłościwy panie, po tym winie, com je wypił, chyba nie dziś myśli zbiorę i potrafię całą sprawę wyłuszczyć. Więc jutro...
— Jutro! — podchwycił niespokojny Cobar — no, cóż robić, niechaj będzie jutro, tylko że ja tyle mam ważnych rzeczy na głowie, gotówem zapomnieć. Wiesz co...
Tu dobył pugilaresu i ołówka z kieszeni. — Mam zwyczaj zapisywać naprzód, co którego dnia jest do zrobienia; zanotuj mi tu, że jutro o Zborowskich co wiesz, masz mi wszystko porządnie opowiedzieć.