Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Zamojskim, udał się śmiało pod opiekę króla, przeciw niemu, lepiejby na tem wyszedł pewnie.
Spoglądał mówiąc to na Wojtaszka, który wciąż pot ocierając z czoła, wzdychając, jakby się męczył i z sobą walczył, po słówku z ust dobywał.
Wreszcie dobrawszy chwilę, gdy Cobar się zatrzymał nieco, jakby czekał na odpowiedź, coraz to wyraźniej począł się zdradzać z tem, co myślał.
— Miłościwy panie — odezwał się do Cobara — ciężka to rzecz sługą być, gdy to co pan czyni, człekowi na sumieniu cięży, a tu nie wiedzieć co wybierać, albo zdrajcą być, albo drugich, niewinnych na zdradę narazić.
Chciałoby mi się to z onej służby uwolnić z czystem sumieniem.
— A nie jestżeś człek wolny? — spytał węgier.
— I owszem, jestem nim — rzekł Wojtaszek — ale lat tyle wisząc przy dworze, człek się przywiązał, a dłużej na żaden tu sposób nie można trwać, bo uszy więdną słuchać, zgroza bierze patrzeć co tam radzą i do czego się sposobią.
A! nie! nie! bodaj z głodu mrzeć, a dłużej na tej służbie trwać nie myślę! — dokończył.
Węgrowi gdy się tak szczęśliwie powiodło, co, prawdę rzekłszy, więcej winu obficie nalewanemu przypisywał, niż własnej zręczności w badaniu, nie chciał zaniedbać tak dziwnie pochwyconego wątku.