Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobał i aplauzów mu nie brakło, ale tuż inne dziwy nadciągały, tak że starosta krzepicki znikł z oczów wśród gęstego tłumu.
Za Famą szedł Elefant ogromny, jakby żywy, chociaż wiadomem było, że w czterech nogach jego czterej wyuczeni ku temu pachołkowie miejscy stali, i one po kolei podnosili; na słoniu zaś tym, jako się to praktykuje tam gdzie one są do posługi wyuczone, stała wieża wspaniała, z której górnego piętra rozmaite ognie puszczano.
Nakoniec za nimi na trzech żywych wielbłądziech jadący murzyni, nieśli złotą zasłonę, velum, i kawaler po murzyńsku strojny pstrokato jechał, a z nim czeladzi i giermków kilkanaście, wszyscy strojni.
Wtem z kamienicy Kiślinka wyjechał pan Miński Stanisław, późniejszy wojewoda łęczycki, ale w niefortunną godzinę. Wóz miał na sterach obłokiem okryty, na którym siedziały obok siebie, jak się to i na świecie dziać zwykło, Fortuna i Nieszczęście. Obłok był z bawełny bardzo misternie uczyniony, wóz zaś ciągnęli trzej orłowie, na którym siedział Jowisz i ciskał straszne łyskawice i pioruny. A no się nie opatrzyli, że bawełna od lada iskry strasznie płonie, więc się wziął na wozie pożar natychmiast, zapalił wóz, i ledwie nie wszystko w nim zgorzało, a sam bóg z wozu uchodzić musiał, aby nie spłonął; ale ogień, choć nie bez wielkiego trudu, ugaszono.