Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na strychu więc, choć już komu innemu przyrzekł był komórkę, musiał ją dla Samka oddzielić, zalecając mu tylko, aby się nie okazywał.
— Bądź spokojnym — rzekł Zborowski — mam ja jeszcze dosyć do czynienia, abym zawczasu szyję ważył. Skryję się dobrze, ale niech ludzie nie powiadają, żem ja się odgróżek Zamojskiego uląkłszy, na to widowisko bał przybyć.
Z onego okna na strychu, wprawdzie nie całe szranki, nawet się wychyliwszy, objąć było można, zawsze jednak Zborowski mógł turniej oglądać i z harcujących się wyśmiewać.
Na myśl mu wcale nie przyszło, ażeby wśliznąwszy się do Krakowa, miał zarazem natknąć na tego zbiega, którego odzyskać pragnął.
Tymczasem stało się, że Wojtaszek też do Krakowa się dobiwszy, tu nigdzie przytułku znaleźć nie mogąc, pod murem zewnątrz cmentarza P. Maryi, konia głodnego trzymając w ręku, noc musiał spędzić. Dopiero mu nad ranem myśl przyszła szczęśliwa do Pająka się udać, którego znał i wiedział, że mu nie odmówi pomieszczenia.
Zobaczywszy go Pająk, ani pytał, był pewien, że z panem Samuelem razem przybyć musiał, na zapytanie więc o miejsce, na strych go zaprowadził i wepchnął tam, gdzie się Zborowski zmęczony dopiero na garść słomy pod dachem znalezioną rzucił. Zobaczywszy pierwszy wchodzącego Wojtaszka, którego oczy z ciemności