Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbiegowiska, na każdego tam człowieka oko miano, a Samuelowi ukazanie się w Krakowie płazemby nie uszło.
Tylko że z Samkiem rozprawiać, gdy on co postanowił, było to groch ciskać na ścianę. Słuchał, śmiał się, ale zawsze potem swoje zrobił. Udawało mu się bezkarnie dokazywać dla samego zuchwalstwa, które wszelką przechodziło miarę. I teraz więc, gdy Włodkowa go po rękach całując usiłowała pohamować, on ją ściskając wesoło upewniał, że cały wyjdzie, a wesele widzieć musi. Znacznym będąc i wzrostem i twarzą i postawą, którą kto raz zobaczył, nie zapominał, z trudnością się mógł do Krakowa dostać niepostrzeżonym, lecz nazajutrz rano i konia zmieniwszy u Włodkowej, i suknie wziąwszy od jednego z jej czeladzi, przebrawszy się jako mógł najlepiej, przededniem jeszcze dobrze wyjechawszy z Piekar, nocą stanął w Krakowie.
Tu ani myślał do braci się zgłaszać na Franciszkańską ulicę. Miał w rynku mieszczanina sobie oddanego, którego Pająkiem zwano, i do tego się wśliznął, aby mu chociaż okna na strychu dozwolił.
Cierpła wprawdzie Pająkowi skóra na grzbiecie, bo się nasłuchał, jak tu na Zborowskich się odgrażano i co o nich trzymano, ale Samuelowi się sprzeciwić nie było sposobu. Gwałtem i przebojem na swojemby postawił.