Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skać, bo nas wojna wycieńczyła i nowych do niej przygotowań potrzeba. Chytrego mnicha posłali — dodał — ale w. kniaź mądrzejszy od niego.
Pokiwał głową Worczeńko.
— Nu — rzekł — chytre i to są stworzenia, kiedy się na ten lep wziąć nie dały!
I zadumał się ponuro.
— Rachowali my, że tu trochę sobie odpoczną i o wojnie myśleć nie będą... tośmy się omylili.
— Omyliliście się, bo nie znacie człowieka — mówił podczaszy — u nas nie król, ale żołnierz na tronie. A coby on robił, gdyby nie wojował. Zawrze z wami sojusz, to pójdzie na wołocha albo na turka, ale oręża z ręki nie puści. Dopóki on na tronie, wasz w. kniaź spokoju mieć nie będzie, choćby nie wiem co obiecywał.
Tu się obejrzał podczaszy.
— Ale my, my się go pozbyć musimy, bo on równie nam groźny, jak sąsiadom. U nas pod nim niewola... a my jej nie znosimy.
Rusin milcząco słuchał.
— Aby prędzej — rzekł — pozbądźcie się go. Gdyby i pomódz wam przyszło...
Podczaszy ramionami strzasnął.
— Ciężko z nim co poradzić — rzekł. — Wiecie co się z Ościkiem stało, na mnie też oko