Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynienia, a tu wpadł na takiego, co myśli czytał nim one mu w głowie postały.
— Toście wy nam tu gościem bardzo pożądanym — odezwał się Krzysztof. — A co tam moskiewski myśli?
Zagadnięty w ten sposób Worczeńko, języka w gębie zapomniał zrazu, oczyma trwożliwie potoczył dokoła.
— Albo ja wiem, co u niego w myśli! — odparł przelękły.
— Prędzejże wy zblizka, niż my zdala posłyszymy — odparł podczaszy. — Chce on w istocie zgody? Prawda-li to, że do papieża posłał, aby się o wierze rozmówić, z kościołem połączyć i z nami sojusz zawrzeć?
Worczeńko zmilczał. Na tak kategoryczne zapytania, sam nie wiedział jak mu odpowiadać wypadało.
Siedzieli czas jakiś, wzajem się oczyma badając, aż wreszcie ów poseł się ośmielił i szepnął cicho:
— Mnie się do was zgłosić kazano.
— Kto?
— No, znajomy wasz... co listy nosił — szepnął rusin — i co (tu się pochylił mu do ucha) o przysiędze wie...
Wspomnienie przysięgi nieprzyjemnie dotknęło Krzysztofa. Prawdą bowiem było, iż ją złożył w. kniaziowi moskiewskiemu, że mu służyć bę-