Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu się — nieprzejednanych jak Krzysztof pozostawało niewielu.
Podczaszy niezmiernie był czynnym. Działanie to jego jednak poza pewne ciasne kółko nie mogło się rozszerzyć. Oprócz Samuela, kilku Spytków uboższych i młodszych a niedoświadczonych Stadnickich, ze znaczniejszych zaś prócz bogatego pana z Górki wielkopolanina, Chodkiewicza, jednego Ossolińskiego, nie miał za sobą nikogo. I z tymi zaś, jak z Ossolińskim wojewodą sandomirskim, otwarcie rozmówić się nie mógł, bo żaden z tych niechętnych Stefanowi, zazdroszczących Zamojskiemu, tak daleko jak on się nie posuwał; nikt ani pomyślał o gwałtownem wyzwoleniu się, ani buntu myślał podnosić.
Krzysztof zaś już o niczym nie myślał, tylko o zdradzie, bo w niej jedno widział zbawienie. Kto wie, czyby był nawet pokryjomu do Moskwy się nie udał, gdyby nie wiedział, że oko na niego miano. Milczał więc i czekał.
Samuel tymczasem, daleko gorętszy i mniej ostrożny, dawniej jeszcze zasłyszawszy o przejeździe pana Olbrachta Łaskiego wojewody sieradzkiego, którego miał w podejrzeniu, że królowi chętnym być nie może, w kilka koni skoczył był na przełaj, aby się z nim zetknąć i rozmówić. Nie bez przyczyny może niespokojnego umysłu i ambicyi wielkiej wojewodę posądzano o knowania jakieś, a że to do Samuela doszło,