Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otworzył drzwi niespokojnie i zawołał Boksickiego, czy Wojtaszka nie dognano.
— Gdzie go tam dopędzić! — odparł sługa. — Wziął najlepszego konia ze stajni i pół godziny ma przed sobą; gdyby nie uszedł, nie wartby nigdy na konia siąść.
— Więc śledzić mi ślij dokąd się udał — zawołał Samuel — bo nam piwa srogiego nawarzy.
— Dawno to temu piwowarowi łeb trzeba było uciąć — odparł Boksicki — a trafiało się do tego zręczności dosyć, ale go zawsze pieśń salwowała. Bodajby zaniemiał.
Anna słuchając milcząca, coraz się stawała smutniejszą, a pan Samuel, choć usiłował zapomnieć o tem, że mu Wojtaszek uszedł, uspokoić się nie mógł.
— Dydkabym za to nie dał — mówił w duchu — że pójdzie do kanclerza i wszystko mu wyśpiewa.