Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ho! ho! — odparł zawsze szydersko Wojtaszek — pisze takie rzeczy, z których żaden rozumny człowiek papierowi się nie zwierza.
— Kto? — zapytał Samko.
— Kto? a to domyśleć się łatwo — rzekł lutnista. — Marszałek nadto ma rozumu i przebiegłości, aby to, co chce zrobić, naprzód oznajmywał, i pomógł tym, co mu zechcą przeszkodzić; kasztelan do was nie pisuje, jeden jest Krzychnik, co się nie boi, bo ma cesarza za sobą, a o wasze zdrowie pono niewiele stoi.
Otworzyły się w tej chwili okiennice, Samuel wyrwał listy z ręki lutnisty i namarszczony siedząc na łożu czytać je zaczął. Wojtaszek stał oczyma badając twarz swego pana, na której jak w wodzie obłoki, wszystkie wrażenia się dobitnie malowały. Czytał je jak z karty, a nie odchodził, bo ciekawym był końca.
Samuel czytał i odczytywał. Ściągał brwi, zakąsywał wargi, gniew po nim przechodził jak prąd gorący, ale wnet się to mieniło i list raczej ucieszył Samuela, niż zmartwił, choć o najgorszem usposobieniu króla donosił i o środkach, jakie nieodzownie przedsiębrać było potrzeba.
Właśnie ta ostateczność i nadzieja, że będzie czynnym, że się porwać zostanie zmuszony do zuchwałego i krwawego czynu, radowała tak Zborowskiego. Nudził się już tą swoją, jak ją nazywał, bezczynnością. Ani Motrunka, ani Anu-