Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E! e! przyjdzie czas, że i Wojtaszek dla panny dobry będzie!
Tak samo zalecał się pańskiej kochance Motrunce, ale tu miał więcej szczęścia, bo ta się w nim potajemnie kochała, choć z niej sobie potem drwił niemiłosiernie.
Szydził on zarówno z Samuela, czasem w żywe oczy, choć to groźnem się stać mogło i nieraz pokaleczony i skrwawiony mu się z rąk wyrywał, ale wkrótce potem Samuel litował się nad nim, sam go opatrywał i wszystko puszczał w zapomnienie.
Miał nad nim jakąś niezrozumiałą dla nikogo przewagę.
Nikogo tu nie szanował, nikogo nie szczędził, nikomu się niepoczciwiec nie kłaniał, a poczynał sobie z zuchwalstwem, na któreby się żadne z dzieci nie ważyło.
Nie obawiał się ani oskarżenia, ani gniewu pana, bo go publicznie prawie zbójem nazywał.
Nikt nad Wojtaszka lepiej nie znał wszystkich Zborowskiego przestępstw, gwałtów, mordów i szaleństw, i nikt o nich ochotniej głośno nie rozpowiadał.
Po dworze chodził jakby tu sam panem był z samowolą nieukróconą niczem, bo i do papierów i do pieniędzy Samuela sięgał bezkarnie. I nic mu się nigdy nie stało.
Zwali go też ludzie czarnoksiężnikiem i wie-