Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamojski nie mając o czem już oznajmić kasztelanowi, nie spieszył ze złą wiadomością, owszem ją zwlekał.
Naostatek kipiący już niepokojem podczaszy wytrzymać nie mógł i brata uprosił, aby się widział z kanclerzem, a przyniósł mu odpowiedź, jakąkolwiekby ona była, nic nie tając.
— Mój kochany Krzychniku — rzekł powracający wieczorem Jan — żal mi cię. Zamojski czynił co tylko mógł i na tem się skończyło, iż króla pogniewał. Widzieć cię nie chce i przypuścić nie może. Powiada wprost, iż zna w tobie nieprzyjaciela i zdrajcę, za takiego cię ma, radzi ci się na baczności mieć, a mówić z tobą, ani cię słuchać nie chce.
Pobladł podczaszy, gdy mu tę odprawę przyniósł brat, chwilę stał niemy, ale nie było już co rozmyślać. Pozostawało jedno, do cesarza jechać, kraj opuścić i tam pozostać, lub do Moskwy się wynosić.
Ani jednego, ani drugiego sobie nie życzył Krzysztof, na domowych śmieciskach jeszcze się czuł najbezpieczniejszym, pomimo groźb króla; tu mu też czynnym być najłatwiej było, a spodziewał się, że z pomocą Samuela i Andrzeja, na którego też rachował, coś dokaże.
Nie miał wyboru środków — pozostawało mu starać się pozbyć Batorego, zasiąść na życie Zamojskiego, a przynajmniej ostatniego sprzątnąć.