Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedząc, iż Zborowscy podejrzani byli i zachowania tu nie mieli.
Nikt więc wychodzącego nie zatrzymał, rozstępowali mu się i koso spoglądali na niego, ale z dumną i pańską postawą powoli przeciągnął w dziedziniec. Tu koń jego stał i ludzie, ale siąść nie chciał, poszedł pieszo. Całe to posłuchanie, wyrazy królewskie, które sobie powtarzał, surowość Batorego oburzały go, omylone nadzieje upokarzały. Wychodził z zamku daleko zaciętszym wrogiem niż przyszedł. Dwa tysiące jurgieltu zdawały mu się jakby na szyderstwo rzuconemi.
Szedł tak pieszo aż na Franciszkańską ulicę, a gdy blady i milczący ukazał się w progu mieszkania podczaszego, który właśnie pisaniem był jakiemś zajęty, podniósłszy oczy Krzysztof już wiedział, że posłuchanie u króla wypaść musiało nieszczęśliwie.
— Od króla wracasz?
— Jeżeli on wart tego nazwiska — zawołał własne Krzychnika słowa powtarzając marszałek — wracam z posłuchania najmiłościwiej mi danego, z którego nic nie przynoszę oprócz sromu na czole. Myślisz, że się jego usposobienie zmieniło? że łaskawszym jest dla nas?
Przyjął mnie, aby mi gorzkie czynić wyrzuty, dostało się i wam, dostało rodzinie. Prosiłem go o jurgielt — cóż myślisz? Żądałem cztery, dać raczył dwa jak jałmużny!