Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostawcie to mnie — po chwili odezwał się król — co mam o tem trzymać. Do was ja wielkiego żalu nie mam. Jeżeli serca do mnie nie macie, przynajmniej jawnie przeciw mnie nie stajecie. Mówił mi kanclerz, iż życzyliście mieć posłuchanie, że macie żądania. Chętnie słucham.
Marszałek głowę nieco schylił i zaraz ją podniósł, pańską przyjmując postawę. Zanosiło się na długą mowę.
— Miłościwy panie — rzekł — nasza rodzina, wam może nieznana jest, jakie stanowisko zajmowała, ale cały świat wie, żeśmy się do primates regni liczyli, żeśmy pierwsze krzesła zasiadali i buławy dzierżyli, a dziś za tego panowania ostatni niemal jesteśmy. Krzywda się nam dzieje okrutna, bolesna.
— Któż winien? — odparł król — przecie kasztelan gnieźnieński istotnie zasłużony uskarżać się nie może, buławę dostał, a i wyżej sięgnie, gdy da Bóg życie. Wyście zdala stali. Podczaszy gorsze jeszcze zajął stanowisko, Samuel banitą, cóż można było dla was uczynić?
Krew i ród dobrą są rzeczą, ale dla krwi i rodu nie rozdają się urzędy, tylko dla zasług i zdolności. Ja dużo ludzi szlachcicami czynię, ale widzę ich wielu, co nimi będąc, nie zasługują, aby starą tarczę nosili. Cóż chcecie, abym dla was zrobił?
— Ja za sobą tylko mówię — wtrącił mar-