Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, a szczere, otwarte spojrzenie króla sięgnęło tak głęboko w duszę Andrzeja, iż pomimo całej mocy nad sobą, jak schwycony na uczynku, zmięszał się.
— Nie sądźcie, abym się ja słowy dał oplątać i uwierzył lada zapewnieniu — rzekł król. — Jam tu gospodarz, mówiłem wam zrazu, że malowanym nie chcę być i nie będę, a więc wiem, co się dzieje, co się mówi, zamierza, knuje i co sądzicie tajemnem.
Nie było mi skrytem, co wasz brat, podczaszy, na dworze cesarskim i w interesie cesarza poczynał, ani to, żeście wy ostrożnie z nim trzymali, ani że Samuel głosił się moim wrogiem nazywając mnie niewdzięcznym.
— Jam nigdy nic nie poczynał — rzekł marszałek — do robót brata mojego nie mięszałem się, ale dla samego powstrzymania go, nie mogłem go porzucić. Dziś zaś i mój brat dla cesarza nie czyni nic, bo tu interesów cesarskich nie ma.
— Tak, próbował też moskiewskiego księcia, i jest z nim w listowaniu, to wiem — odparł Batory.
Marszałek gorąco obstał za bratem.
— Mógł wielki kniaź posyłać z listy do niego, bo tego mu zabronić niepodobna, a odpowiedzieć nie grzech — zawołał — ale tam też ani brat, ani ja nie mamy do czynienia nic, boć to jawny nieprzyjaciel rzeczypospolitej.