Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozumieją to wszyscy, choć nikt mówić nie śmie, ale się gęby otworzą, gdy ich nie stanie.
Wtem zwrócił się do Krzychnika:
— Wy chcecie do niego iść i o łaski się starać, probujcie, ale pamiętajcie, że was to spotka, co Ponętowskiego cześnika łęczyckiego na sejmie, który gdy szedł do ucałowania ręki królewskiej, i ręki mu się dać wzbronił i kołpaka przed nim nie uchylił, bo go znał sobie niechętnym. Ja się na to narażać nie myślę.
Krzychnik zmilczał.
— Jabym się o pocałunek nie upominał — rzekł pan Andrzej — byle mi ta ręka lepszy jurgelt[1] wyznaczyła. Kochać go za to nie jestem obowiązany, bo to grosz nie jego, ale ze skarbu rzeczypospolitej. A tak mi się on należy dobrze, jak i drugim.
Na swoich węgrów, ptaszników, sokolników, koniuszych, ba psiarzy, na lutnistów, na wszelaką gawiedź obcą ma pieniądz zawsze, dla nas go niema...
Królowej skąpią i trzymają jak na łasce, dawszy jej mazowieckie piaski i lasy, ale na wesele dla siostrzenicy, dla Bekieszów i nie wiem tam jak zowiących się węgrów, jest zawsze podostatkiem.

Skarb wyniszczyli zupełnie, a co się z temi skrzyniami stało, które Zygmunt August klejnotami nabite zostawił, dziś już nikt nie wie.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jurgielt.