Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamiast wszakże wiernie powtórzyć bratu, co posłyszał od Fontanusa i co się bardzo wątpliwem przedstawiało, wcale inaczej rzecz malował, niemal pewnie truciznę jako dla siebie przeznaczoną, przedstawiając i wielkie niebezpieczeństwo, na jakie był narażony.
Andrzej znał brata, a rzeczy tak gorąco nie brał do serca. Zawiązał się więc spór pomiędzy nimi, który trwał niemal do rana.
Nazajutrz najpilniejszem się zdało podczaszemu wybrać z tem do Piekar do Włodkowej, choć Andrzej odradzał, aby na babskie języki plotka nie poszła i przedwcześnie się nie rozgłosiła. Panu Krzysztofowi jednak niepodobna było podróży tej odradzić. Uparł się przy swojem i już chciał siadać na wóz, gdy niespodzianie ukazały się w ulicy dobrze znane kare woźniki pana gnieźnieńskiego i zwykły jego tabor podróżny. Ten gdy przybywał wypadało zaniechać jazdy, a z nim, jako starszym, się naradzić.
Choć to może nie na rękę było podczaszemu, który ze starszym bratem wcale się nie godził, bo nigdy go do swych posług, tak jako chciał, zaprządz nie mógł, musiał kazać koniom swoim do stajni.
Wyszli oba z marszałkiem naprzeciw starszemu z rewerencyą i wprowadzili go do dworu.
Jan dosyć jasnego oblicza, wcale się tak jak oni frasobliwym nie okazywał, owszem wesoło