Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewności żadnej nie mam, ażeby ta trucizna dla was przeznaczoną była, choć zdaje mi się, że ona komu innemu pewno nie gotuje się, ino wam... powtóre, bądźcie pewni, iż odemnie oni nie dostaną za wagę złota nic innego, chyba Electuarium niewinne. W tem ich oszukać nie będę miał na sumieniu, a gdyby mi to wyrzucać potem mieli, alboż nie ma antidotów? a przeciw tym ja nic nie mogę.
Zamyślił się ponuro podczaszy.
— Któryż to sługa kanclerza? — zapytał.
— Człek mały — odparł lekceważąco Fontanus — ale on posługuje panu Mroczkowi rotmistrzowi, który u kanclerza wiele waży i znaczy. Że z naprawy jego to uczynił, to pewna.
— A dla mnie też i to pewna — dodał żywo podczaszy — że nie dla kogo innego trutkę tę zgotowali, tylko dla mnie. Przeciwko Samuelowi oni inny oręż mają, a nieprzyjaciół nad nas większych nie widzę.
Zlitujże się Fontanus, jakoś powiedział uczyń. Myśl twoja dobra i poczciwa. Truciznę sprzedać należy, aby jej gdzieindziej nie szukali, ja zaś ostrożnym będę na wszelki wypadek.
— A jeśli się po nią nie zgłoszą? — spytał Fontanus.
Podczaszy się zamyślił, pot mu powoli występował na czoło.
— Zalałeś mi sadła za skórę! — zawołał