Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo gwałtownie i to mu posłużyło do zwleczenia odpowiedzi, nad którą się namyśleć musiał. Podczaszy cały drżący z niepokoju i niecierpliwości, przechylił się aż przez stół ku niemu, jakby mu z ust chciał wyrwać odpowiedź.
— Mówże! mów! — nalegał.
— Przychodził tu do mnie ktoś — szepnął Fontanus — którego znam, że ciałem i duszą do kanclerskich sług należy, dowiadując się ostrożnie o truciznę... Zaraz więc pomyślałem sobie, że ona dla nikogo innego jak dla was przeznaczoną być nie mogła.
— Dałeś mu ją! — wykrzyknął przerażony podczaszy. — Tyś dla pieniędzy gotów na wszystko.
Uśmiechnął się szydersko aptekarz.
— Powoli! — rzekł — powoli! Za pieniądze wszystko w świecie dostać można, a nie wiem, czyby lepiej było, ażeby gdy u mnie jej nie dostanie, kupił gdzieindziej. Tamby mu prawdziwej dać mogli, gdy ja za truciznę dam taką rzecz, która nikomu nie zaszkodzi!
Spojrzał zwycięzko na podczaszego, który stał oniemiały.
Czas jakiś oba milczeli.
P. Krzysztof pomimo takiego obrotu rzeczy, który zdawał się go ubezpieczać, wcale uspokojonym się nie okazywał. Targał bródkę i wąsy, spoglądał na Fontanusa, który przelewając lekarstwo do flaszki, mówił dalej.
— Proszę was, baczcie na to, że naprzód ja