Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszeliśmy i wołanie przeraźliwe: Ałłah! Ałłah! co kozacy rozumieli, jakby oni sprawę swą za straconą mieli.
Wnet też i im męztwa przybyło, gdy się obaczyli, że nie tak turcy straszni, a od kul ich ten był ratunek, iż tam właśnie dzikie świnie doły ogromne poryły, w których jak za szańcami kryć się było można.
Pan nasz, jako strzelec doskonały, cudów prawie dokazywał, na cośmy patrzyli, gdy rzędem siedzących na ławie galery turków ze śmigownicy wszystkich jednym strzałem raził i położył.
Wtem Turcy dwie galerze wyprawili ku Bohowi, aby tatarów tam przewoziły, którzyby kozakom tył zabrać mogli, i znowu się stała trwoga, a kozactwo do ucieczki się zabierało. Tylko pan nasz i nas kupka sercaśmy nie stracili.
Zgromił pan uchodzących sromem wielkim, że ich świat ma za rycerzy, jakim równych nie ma, a oni tchórzem podszyci — i trochę ich powstrzymał, ale też turcy zamięszanie u nas postrzegłszy, otuchy nabrali i na ląd wysiadać poczęli, działa z galer na nas wymierzywszy.
Hetman przeciwko wysiadającym sam się ze swymi ludźmi ruszył, gdzie mężnie się potykali, choć nas było nie więcej kilkudziesięciu, a turków przybywało. Jakoś to znowu kozaków zachęciło, iż się zwrócili za naszymi.
Wtem dano znać hetmanowi, że tatarzy biegną