Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w jednem miejscu, a w nieruchomym domu wytrwać nie zdołają.
O tych tedy wsiach, przy których zazwyczaj i stada koni i łupy ich są i jeńców przy nich trzymają, zasłyszawszy kozacy, rwali się na nich napadać.
Zaś p. Samuelowi nie po myśli to było, a musiał dobrze rozważyć, aby na niego nie rzucono, że nieprzyjaciela uspokojonego przeciwko rzeczypospolitej drażnił czasu wojny z Moskwą.
Z innych też względów nie zdało mu się swawoli kozackiej i samowoli folgować.
Więc cośmy z nimi za sprawy czasu tych czterech tygodni przebywali, ani opowiedzieć, ni zliczyć. Musiał pan nasz starszyznę sobie dobremi słowy a ciągłemi podarkami ujmować, bo z nimi bez datku nic nie zrobić.
Patrzyliśmy na to z bólem serca, jak mitygując ich i nie mogąc zjednać, codzień cośmy z sobą najlepszego mieli pomiędzy nich rozdawał. Poszło tak co było ochędożnej i pięknej broni, rynsztunku wszelakiego, szat, futer, naostatek pieniędzy do ostatniego niemal grosza. I bywało zdaje się że już starszyzna uspokojona, przekonana, a mołojcy upojone i cicho, czekamy posłów od wołoszy.
Wtem przybieży od granicy język, jako wioski tatarskie prawie bezbronne, a łupu w nich siła, albo teraz lub nigdy na tatarów iść, których jak baranów zabrać można.