Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skwie zażywają, trzy. Z tych jedną najprzedniejszą zaraz na siebie wdziać musiał, aby carzyka dar uczcić.
Mieli i tłumacza z sobą, który ich bełkotanie niezrozumiałe nam po rusińsku wykładał. Witał go carzyk sercem niby wielkiem, szczególniej z tego się ciesząc, że kozacką swawolę i zuchwalstwo pohamuje, a ład zaprowadzi.
Carzyk zaś tak serdecznie się względem pana naszego oświadczał, że go jako syna swego był gotów w opiekę wziąć i we wszystkiem mu pomagać, byle spokojnie nad Dnieprem stał i czekał aż razem pójść będą mogli. Przyczem obiecany pułk potwierdzał, niedługo mając go słać.
Nie mnie sądzić, jako tam sobie p. Samuel poczynał i czy nie pobłądził zawsze do zbytku ufając. Więc, gdy na chorągiew ową wołoską czekać mu kazano, a on się niecierpliwił, aby czas darmo nie upływał i kozacy na rozmysły nie brali — domagał się tylko od carzyka, aby mu dla przewodu hetmana swego dał przeciw Moskwie, która litewskie kraje wycieczkami trapiła.
Gdym o tem posłyszał, miałem odwagę sam na sam spytać pana, dlaczego królowi Stefanowi chce przeciwko Moskwie pomagać, gdy król przeciw nam takim wrogiem? Na co mi tyle tylko rzekł: — Pilnuj swojego nosa, wiem co i dlaczego czynię.
Tedym zamilkł. Umowa tedy ciągle przez