Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi pójdą, bodaj tabun cały pędzić muszę. Bez podarków, z gołemi rękami ani do kozaków, ni do tatarów nosa nie ma co pokazywać i na to pójdzie grosza nie mało, ale choćby co z wiosek zastawić przyszło, pójdę! pójdę!
Żaden z braci już go nie myślał wstrzymywać, bo im ten upór i to przekonanie twarde, iż się tam coś da zrobić, wydawał się jakby przeczuciem przeznaczenia. Samuelowi zaś śmiało się hetmaństwo kozacze, w niedostatku innego, bo odrazuby mu dało taką wagę, z którą się liczyć doma było nieodzownie potrzeba.
Do pół dnia trwały narady z braćmi, ale już przed nocą zjadłszy i wypiwszy co z sobą mieli, poczęli się panowie Zborowscy w drogę wybierać. Przyczem Samuel na odjezdnem do pijatyki tak obu zmuszał i sam tak okrutnie chlał, że gdy na konie siadać przyszło, wszystkich ich służba na siodła podsadzać musiała, okrom tylko Samuela. Temu wprawdzie wino szaleństwo sprawiało, język i ręce rozwiązywało, ale sił nie odejmowało.
Krzychnikowi poleciwszy dzieci swe i domy, Samuel wprost ztąd pociągnął do dóbr swoich, w których małymi oddziałami rozłożone były werbunki szlachty, która się z nim na Niż do kozactwa iść ofiarowała.
I w parę tygodni potem wieść się rozeszła po