Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uda się li co z Wołochem, i to nie zła, zwącham się z carzykiem tatarskim, nie gardzę tem. Mnie o zdobycie siły jakiejś idzie, a zkąd ją wezmę, furda! bylem miał.
— Ja to wiem — przerwał Krzychnik — że ciebie nie powstrzymać, gdy ci się czego zachce; jedź więc na Niż, choć tubyś był potrzebniejszym. Na jakiekolwiek porozumienie z tym królem i tym jego sługą, liczyć nie można; na nożeśmy poszli, więc nam wszystko musi być dobre co drogę oczyści. Czy kula w Niepołomskiej puszczy, czy trucizna w napoju zadana, czy zasadzka i śmierć w polu...
Andrzej słuchał nie okazując najmniejszego poruszenia, nie sprzeciwiał się. Samuel dodał.
— Albo–li żyw z Niżu powrócę, to wam w pomoc stanę, lub zginę, to wam dorósłszy Aleksander służyć będzie. Dziś u mnie jedno kozactwo w głowie, wy tymczasem wypatrujcie, rozsłuchujcie się i gotujcie.
— A siła ich z tobą na Niż ciągnie, boć tam samotrzeć albo i w dziesiątek iść trudno? — zapytał Krzychnik.
— Szlachciców chudego pacholstwa ale animuszu niemałego, mam już osiemdziesięciu przeszło — rzekł Samuel — mało, ale na moje sakwy, które ich żywić i poić muszą, i tego za wiele. Hajduków mało nie drugie tyle z czeladzią muszę przy sobie mieć, koni też okrom tych co pod na-