Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał się prawie szalonym. Tu naraz wszystkie dawne sprawki, gdy widok Wojtaszka wywołał, musiał z niemi walkę stoczyć.
Wtem Krzychnik pomyślawszy zapytał.
— Tego Wojtaszka, zkądżeś go to ułowił? Co zacz? Z twarzy i postawy szlachecko wygląda, a z kunsztu i tej służby inaczej. Cóżeś ty go na swą biedę wychował? czy przyjąłeś już odkarmionego?
Zwrócił się p. Samuel.
— Wojtaszka — rzekł — sam dyabeł nie wie zkąd się on wziął, a co dziwniejsza, i on też swojej originem nie wie. Tak jest na pewno. Pamięta tyle, że chłopięciem bardzo małem u Panny Maryi w Krakowie w szkole pod ławą na worku słomy sypiał, że go tam bito i za uszy targano, że się uczył i rósł. Potem jednego dnia, gdy go rózgami wysiekli na cmentarzu z dziewczyną nadybawszy, uszedł od Panny Maryi do Bernardynów i tam habit wdział. Głos miał piękny i w głowie rozgarnięto, ale sierota a bękart pewno, roił od dzieciństwa i po dziś dzień, że mu wszelkie wielkości należą, że musi być rodu dostojnego, że rodziców znajdzie i kiedyś siądzie wysoko.
Tego mu z głowy nie wyjąć. Widzieliście go? pojrzawszy zda się królestwa dziedzic, tak się z sobą nosi i chodzi.
— Puściłbyś go! — rzekł Krzychnik.