Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzymy wszyscy, iż albo króla albo pana hetmana pozbyć się potrzeba, lub obu społem.
Andrzej głową a Samuel głosem potwierdził wniosek.
— Samko na Niż ciągnie, wy bracie Andrzeju do tegoście niesposobni, na mnie więc spada wszystko. Nie wymawiam się, ani wyrzekam, choć nie wiem, jak się do tego wezmę, przy tem jednem stojąc, abyście mi, popadnę-li w biedę, w pomoc przyszli i nie opuszczali.
Ruszył się marszałek z gotowością oświadczając. — Bądźże pewien, że pójdziemy z tobą — zawołał — nie opuścimy cię. Więcej powiem, że Jan choć nam sojusz wypowiedział, a i ten się od rodziny nie odłączy, więc bądź spokojny.
— Mnie znasz — dorzucił Samko — jam twój, a rozumu, choć go siła nie mam, mienia, jakie pozostało, i zdrowia nie będę skąpił. Czyń tylko co można, abyśmy się panowania tego zbyli.
— Mówiliście — rzekł po pewnem wahaniu Andrzej, który się do Krzysztofa przysunął — że z tego panowania nic nie pozostanie, bo jużci potomstwa się spodziewać śmiesznemby było, ale oni też mądrzy są. Zamojskiemu władza zasmakowała, kto wie jakie po mózgu myśli mu się zwijają. Niedaleko od tronu stoi, może mu się zda, że na osierocony wdrapać się potrafi!
Samuel i Krzychnik razem zakrzyknęli:
— Niedoczekanie szaraka!!