Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nas będzie i nie opuści, choć z nami nie był... a do roboty ciemnej on się nie zdał. My zaś teraz innej jak ciemną podejmować nie możemy, bo nam jasną zasieczono.
Złowrogo prorokuje Jan, ale on z innej strony na to patrzy i tego co my nie widzi. Kręci się tam, kędy około króla i hetmana posłuszni sami słudzy, a my widzimy i słyszymy, co się po obszarze tej rzeczypospolitej dzieje. Płacz i zgrzytanie zębów.
Żaden z królów się na to nie ważył, co ten goły pan o wilczych zębach. A no nie byłby on taki, gdyby nie szarak, gdyby nie pan Zamojski. Ja zpełna nie wiem, kto z nich panuje, i czy Zamojski hetmani u Batorego, czy Batory u Zamojskiego!! Bez niego on by kroku nie stąpił. Gdyby dziś się udało Zamojskiego zgładzić, jutroby albo Batory do Siedmiogrodu uchodzić musiał, albo innym być i tak nam skakać, jako my mu zaśpiewamy.
— Święta prawda — potwierdził Andrzej — ale na hetmana się porwać trudno, bo wszędzie swoich ma i szczęście mu sprzyja, a na męztwie i chytrości nie zbywa.
— Choć trudno, przecie się ich pozbyć musimy, periculum in mora — zawołał Krzysztof — a no, to nas w chłopy obrócą. Co tu szeroko wykładać, widzicie sami. Te pułki chłopskie i cudzoziemskie, niech co chcą gadają, że im piechota