Strona:PL Józef Baka - Uwagi o śmierci niechybney.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeląkł się Autor i zamilkł na chwilę
Rzeknie: nic Pani, to są rubrycele!
Obaczym! wrzaśnie, i w tém zapalczywa,
Z ziemi pobożną xiążeczkę porywa.
Zayźrzy, i czyta, na siebie paszkwili,
A klechu, boday cię diabli wzięli!
Kto ci dał prawo, za pobudką marną
Tak mnie malować czarną?
Ty odrzutku Loioli tak wielkiego męża,
Za to żeś mnie opisał iak węża,
Za koncept nie ladaiaki,
Zażyy śmiertelnéy tabaki.
Próżno nasz Autor exorcyzmy gadał;
Próżno swe dzieło na innego składał;
Próżne wybiegi, trzeba by to słuchać,
Śmierć się nieumie nigdy rozdobruchać,
Ukląkłszy zatém na przeciw świątnicy;
Wzniósł oczy w niebo, zażył ciemierzycy;
W tém gdy mu w nosie srodze zakręciło,
Kichnął, drgnął trzykroć, i iuż go nie było.