Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nie zawiodłem się. Któregoś dnia, otworzyły się drzwi celi, wszedł strażnik, a za nim Barba Yani!... Co za szczęście!... Jedynie pojawienie się Kyry mogłoby mnie tak uszczęśliwić. A jednocześnie ile smutku i żalu! W ciągu tego miesiąca Barba Yani posiwiał! Rzuciłem mu się w ramiona.
Na widok tej bolesnej i wzruszającej sceny, jakiś Grek, rozwalony na łóżku, zawołał:
— A, staruszku! To twój chłopak?... Dobry kąsek dla nas! Użyło się... Pyszny towar! Tyś go pierwszy?...
Barba Yani, biały, jak płótno, przygarnął mnie do piersi i rzekł głosem drżącym i zduszonym:
— Bądź silny! Bądź silny!... Jutro wyjdziesz stąd, gdyż zostałeś skazany na wygnanie!...
— Wygnanie? — zawołałem. — Mam rozstać się z tobą?...
— Jest to najłagodniejsza kara, jaką uzyskałem dla ciebie. Wina twoja jest wielka: chciałeś dostać się nocą do haremu. Zresztą, nie martw się, będę ci towarzyszył. Świat jest wielki, jesteśmy wolni, słuchaj moich rad, a w przyszłości będziesz szczęśliwy na tej ziemi tureckiej... No, dowidzenia... Szykuj się do drogi. Jutro o świcie wyruszymy.
Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Wyprowadzono mnie o świcie. Dwóch policjantów na koniach czekało przed bramą. Było nas trzech skazanych na wygnanie. Barba Yani czekał w wózku, razem z naszemi rzeczami. Załadowano wszystko i pod konwojem policji, ruszyliśmy do Dzarbekir.


∗                    ∗