Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale nigdy nieszczęście nie przychodzi samo. Starania wszczęte, ażeby odnaleźć ślady bytności matki mej w Konstantynopolu, również nie dały rezultatu. Bej, w dowód swoich dobrych chęci sprowadził naczelnika policji tureckiej. Olbrzym ten, o twarzy pogromcy z długiemi wąsiskami i oczami złoczyńcy krzyknął basem:
— Odkąd istnieje Stambuł, nie widziano tu żadnej kobiety z Rumunji o jednem oku!
Było to dostatecznie przekonywujące.
Gdy rozwiało się ostatnie złudzenie, rozpacz ogarnęła mnie. Łzy gorzkie płynęły mi z oczu, całowałem perfumowane ręce beja, prosząc go, ażeby pozwolił mi odejść.
On sprzeciwiał się temu, mówiąc:
— Co stanie się z tobą, gdy stąd odejdziesz? Jesteś głupi, jak baran. W dodatku jesteś ładny i młody. Są to dwie zalety, któremi w Turcji można dojść do majątku, gdy się jest inteligentnym. Zostań tu. W domu tym masz wszystko, czego ci potrzeba, a nawet więcej, niż mogłeś się spodziewać.
Byłem zgnębiony. Słowa te zabrzmiały jak dzwony pogrzebowe. Ale bej podwoił swoje względy. Znając moją słabość do strojenia się, obstało wał mi wspaniały kostjum do polowania, kupił przepiękną strzelbę, którą ochrzczono imieniem okrutnej Kyry, i tak wyekwipowani wyruszyliśmy pewnego ranka, w towarzystwie dwuch służących wielką drogą do Adrianopola.
— Pokażę ci — rzekł bej — miejsce zamieszkałe przez jelenie i sępy. Przekonasz się, że życie bez