Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aby drużyna moja, gdyby śmierć spostrzegła
Zbiwszy się w trwożną kupkę wioseł nie odbiegła.
Już też i ja niepomny na rozkaz surowy
Dany od Kirki, chciałem na bój być gotowy;
Jakoż zbrojem wdział na się: dwa oszczepy w obie
Ręcem wziął, i stanąłem na okrętu dzióbie,
Pewien, że potwór z skalnej wypadłszy komyszy
Ztąd zacznie mi porywać moich towarzyszy.
Lecz nigdziem go nie zoczył, choć w szczelinach skały
Aż do znużenia oczy moje go szukały.

Pod strachem wpłynęliśmy w przesmyk, gdzie szła droga:
Tu nam groziła Skilla, tam Charybda sroga,
Co bezdenną paszczęką słoną wodę żłopie;
A kiedy ją wyrzuca, jak w kotła ukropie
Kipiała ona kołbań, i białemi piany
Po szczyt obryzgiwała obu skał tych ściany.
A znów gdy słoną topiel wciągała do gardła...
Skały się trzęsły, kołbań do dna się rozwarła
Aż widać było mułu czarnego pokłady...
Struchleli na ten widok, przestrach zjął ich blady
Bo już śmierć nieochybna przed oczami stała.
Wtenczas Skilla wypadłszy, sześciu nam porwała
Z nawy; a wszystko chłopcy i silne i żwawe.
Owóż gdym się obejrzał na druchów i nawę
Ujrzałem ręce, nogi, w powietrzu drgające
Nad sobą, i ich głowy na mnie wołające:
Odyssie! raz ostatni wyjękli biedacy!
Na brzegu z długą żerdką siedzący rybacy