Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja na okręt: zwołałem czeladź rozpierzchnioną
Kazałem by od brzegu liny odczepiono,
A gdy wszyscy zasiedli rzędem długie ławy
Wiosłami pruć zaczęli morski nurt słonawy.
W tem od ziemi na okręt nasz modrawodzióbny
Wiatr pociągnął, nasłany od Kirki nadobnéj
Pięknowłosej Bogini, przewodnik żeglugi.
Ład zrobiwszy na nawie, płyniemy czas długi
Milczący, nieruchomi, na wiatr i ster zdani.
W końcu tak się ozwałem:

»Druchowie kochani!
Niejednemu ni kilku zwierzam się wybranym
Z przeznaczeniem od Kirki mnie przepowiedzianem,
Lecz wszystkim chcę obwieścić, jaką przyszłość wróży:
Czy zginiem, czy szczęśliwie powrócim z podróży?
Najpierw radzi Boginia: na śpiewy zwodzące
Głuchym być, owych Syren co siedzą na łące.
Mnie jednemu li wolno, słuch mieć dla ich śpiewu;
Lecz trzeba mię przywiązać k’masztowemu drzewu
I spętać powrozami za nogi i ręce
Bym niedrgnął; lecz jeżeli owe więzy skręcę
Lub zawołam: puszczajcie! odmówcie posłuchu
I mocniejszemi pęty skrępujcie co duchu.«

Tak więc część przepowiedni zwierzyłem drużynie.
Okręt nasz gnany wiatrem pod ostrów podpłynie
Dwóch Syren; a w tem naraz wiatr ucichł — i wodne
Fale się wygładziły jak niebo pogodne.