Strona:PL Herbert George Wells - Wyspa Aepiornisa.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postanowiłem tedy, że pozwolę się pędzić falom, dopóki ktoś mnie nie spotka i nie wyratuje z tej niemiłej sytuacji. Obejrzałem trupa, wyraziłem samemu sobie przypuszczenie, że przyczyną śmierci jest ukąszenie skorpiona lub podobnego jadowitego owadu i wrzuciłem zwłoki do morza.
— Potem łyknąłem trochę wody, zjadłem kilka biszkoptów i obejrzałem się dokoła. Człowiek tak wyczerpany, jak byłem wówczas ja, prawdopodobie nie widzi zbyt daleko. W każdym razie nie widziałem ani cienia Madagaskaru i wogóle jakiegokolwiek lądu. Widziałem żagiel płynący w południowo-zachodnim kierunku — był to szkuner — kadłubu jego wogóle nie dojrzałem. Słońce podnosiło się coraz wyżej i przypiekało coraz mocniej. Ach, cóż to była za udręka! Zdawało mi się, że mózg mój smaży się powoli. Próbowałem zanurzać głowę w wodzie, ale po pewnej chwili oczy moje padły na gazetę. Wyciągnąłem się w łódce jak długi i przykryłem twarz gazetą. Co to za cudowny wynalazek gazety! Jeszcze nigdy dotąd nie przeczytałem gruntownie ani jednej. Gdy się jednak jest samym, to się nawet nie wie, na jakie dziwaczne myśli wogóle wpaść można. Zdaje mi się, że tę starą poczciwą gazetę przeczytałem conajmniej dwadzieścia razy. Smoła, którą łódka była uszczelniona, topniała na skwarze słonecznym i rozlewała się po łódce.
— Przez dziesięć dni błąkałem się w taki sposób po morzu — rzekł człowiek z bliznami na twarzy. — W takiem opowiadaniu jest to drobiazg, nieprawdaż. Jeden dzień podobny był do drugiego. Codziennie wieczorem i rano rozglądałem się uważnie dokoła; w ciągu dnia żar był wprost piekielny. Po pierwszych trzech dniach nie widziałem już i tego żaglowca, który mi się był ukazał, a te które widywałem przygodnie, nie dostrzegły mnie. Mniej więcej szóstej nocy mojego wędrowania przepłynął obok mnie w oddaleniu niecałej pół mili morskiej wielki statek pasażerski, jasno oświetlony i z lukami otwartemi. Wyglądał niby wielka mucha błyszcząca. Na pokładzie rozbrzmiewała muzyka. Zerwałem się na równe nogi i krzyczałem ile tylko sił miałem — daremnie. Następnego dnia otworzyłem jedno ze znalezionych jaj Alpiorniosa, tłukąc kawałek za kawałkiem twardą skorupę, spróbowałem i ucieszyłem się szalenie, że można się niem pożywić. Smak jego był nieco ostry — nie mówię, że był przykry — ale było w nim coś takiego, jak w jajkach kaczek. Na jednym końcu żółtka był rodzaj białej plamy okrągłej, która mogła mieć jakieś sześć cali średnicy i była poprzecinana krwawemi nitkami, zaś w jednem miejscu miała żyłkę czy kanalik, którego znaczenia wówczas nie znałem. Nie miałem też najmniejszej możności kaprysić. Kawałek jajka z sucharkiem i łyk wody oto było całe moje pożywienie.