Strona:PL Herbert George Wells - Wyspa Aepiornisa.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było całe czarne jak smoła i okrwawione czerwienią zachodzącego słońca. Widok był wspaniały. Za moczarem ziemia była falista, nad wzgórzami podnosiły się zasłony zwiewnej mgły a za niemi płonęło niebo, jakby jakiś olbrzymi pożar ogarnął cały świat. Tymczasem zaś o jakieś piećdziesiąt metrów ode mnie dwa przeklęte murzyny naradzały się z sobą, aby wsiąść do łodzi odjechać spokojnie i pozostawić mnie samego. A niegodziwcy ci wiedzieli, że mam żywności na trzy dni jedynie i wody niepełny dzbanek, a za mieszkanie namiot z cienkiej tkaniny. W pewnej chwili usłyszałem za sobą coś jakby szczekanie, a gdy się obejrzałem, moi mili murzyni siedzieli już w swej łódce i znajdowali sie conajmniej jakie 20 metrów od brzega. Odrazu zdałem sobie sprawę z tego, co zaszło. Strzelba moja znajdowała się w namiocie a nadto nie miałem kul, lecz jedynie śrót do strzelania ptaków. I o tem wiedzieli. Ale miałem mały rewolwer w kieszeni. Wydobyłem go, podczas gdy biegłem ku brzegowi.
— Dalej, zawracać mi natychmiast! — krzyknąłem wymachując rewolwerem.
Odpowiedzieli mi coś, czego nie mogłem zrozumieć, a murzyn, który stłukł jajko śmiał się na cały głos. Wycelowałem do drugiego, który sterował, strzeliłem i chybiłem. Rozległ się wesoły i złośliwy śmiech obu niegodziwców. Pomimo to nie dałem za wygrane, rozumiejąc, że muszę zachować spokój. Wycelowałem ponownie i tym razem widziałem jak murzyn podskoczył do góry, gdy dosięgła go kula. Już się nie śmiał. Przy trzeciem strzale trafiłem go w głowę. Wypadł z łodzi pociągając za sobą ruchomy ster. Był to niezwykle szczęśliwy strzał jak na rewolwer. Bądź co bądź było to jakie pięćdziesiąt metrów od brzega. Nie wiem, czy niegodziwca zabiłem, czy tylko raniłem, dość, że wypadłszy z łodzi, zanurzył się w wodzie natychmiast. Zacząłem wzywać drugiego draba, aby zawrócił, ale nawet słuchać nie chciał, tylko ukrył się na dnie swej marnej łódki. Zacząłem tedy strzelać i do niego, ale nie trafiłem go...
— Wyglądałem we własnych oczach jak ostatni głupiec — mogę pana zapewnić. Stałem oto na pustem wybrzeżu, za sobą nie miałem nic prócz moczaru, a przed sobą nic prócz gładzi morskiej, po której sunęła malutka łódka murzyńska. Nadciągał dotkliwy chłód wieczorny. Zapewniam pana, że wszystkich Dawsonów i Jamrachów oraz wszystkie muzea z przyległościami przeklinałem wtedy szczerze i rzetelnie. Wrzeszczałem za uchodzącym murzynem tak głośno, aby powrócił, że po niedługiej chwili z gardła mego dobywał się już tyko jakiś pisk.