Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pomimo niebezpieczeństwa głodu i grożącej okropnej śmierci, jeszcze chciało nam się walczyć o przywilej przypatrywania się owym okropnościom. Nieraz w dziwaczny sposób biegliśmy krokiem pospiesznym, a unikając robienia hałasu popychaliśmy jeden drugiego, aby tylko módz patrzeć.
Dodać też trzeba, że niepodobna chyba wynaleźć dwóch bardziej różnych temperamentów i usposobień jak nasze, a niebezpieczeństwo i beznadziejność położenia zaostrzały jeszcze tę różnicę. Jeszcze w Halliford znienawidziłem prawie te jego bezcelowe wykrzykniki i dziwną ospałość myśli. Jego ciągłe głośne myślenie i mamrotanie przeszkadzało mi zebrać własne myśli i skombinować jakikolwiek plan działania, a to doprowadzało mię nieraz do wściekłości. Mój towarzysz paplał jak stara baba, lub płakał godzinami całemi i najmocniej przekonany jestem, że wierzył w skuteczność tych łez. Ja zaś siedziałem w ciemności, niezdolny myśleć o czem innem jak o nim, właśnie dla tej jego niecierpliwiącej mię nad wyraz bezradności. Jadł dużo więcej niż ja pomimo, iż wciąż zwracałem jego uwagę na to, że jedyną naszą deską ocalenia było nie opuszczać zawalonego domu dopóki Marsyjczycy nie wyjdą ze swego dołu, że w tem niewiadomo jak długiem oczekiwaniu może nam zabraknąć żywności. Pomimo to jadł i pił dużo, w znacznych odstępach czasu sypiał zaś mało.