Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszelakich przybyszów. Należy ona doń niepodzielnie, — należy, gdyby nawet Marsyjczycy byli dziesięć razy liczniejsi. Bo ludzie nie żyją i nie umierają napróżno.
Leżeli tak tu i owdzie, ogółem około pięćdziesięciu, w owej wielkiej przepaści, którą sobie wykopali, zaskoczeni śmiercią, która musiała wydać im się równie jak każda inna śmierć niepojętą. W danej chwili rozumiałem tylko, że to, co było tak strasznem dla człowieka — umarło. Przez chwilę zdało mi się, że powtórzyła się zagłada Sennacheriba, że Bóg pożałował gniewu swego i anioł śmierci zabił ich w nocy.
Stałem, patrząc w dół i serce mi rosło w miarę jak wschodzące słońce złocić świat zaczynało. Dół był jeszcze w cieniu: potężne machiny, tak dziwne w swej sile i złożeniu, tak dziwaczne w swych powykręcanych kształtach, wznosiły się niewyraźne i straszne z cieniów nocy ku światłu. Słychać było mnóstwo psów, walczących o ciała leżące na dnie rozkopu, głęboko podemną. Na drugim brzegu leżała rozpostarta wielka maszyna do latania, z którą rozpoczęli byli właśnie próby w gęściejszej atmosferze ziemskiej, kiedy ich śmierć zaskoczyła. Śmierć ta przyszła w samą porę. Nademną krakały wrony około wielkiej machiny wojennej, która już nigdy więcej wojować nie będzie,