Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chołka wzgórza do trawnika, jakie dwie mile angielskie, przebiegłem może w dziesięć minut: a przecież nie jestem już młodym. Biegnąc, głośno kląłem tę swoją szaloną ufność i traciłem oddech od krzyku. Krzyczałem głośno, lecz nikt nie odpowiadał. Żadna żywa istota nie zaszemrała nawet w tym świecie, oświeconym przez księżyc.
Gdy dobiegłem do trawnika, ziściły się moje najgorsze obawy. Machiny — ani śladu! Zrobiło mi się słabo i zimno, gdym spojrzał na pustą przestrzeń wśród ciemnych zarośli rododendronów. Z wściekłością biegałem dookoła, jakgdyby szukając machiny gdzieś, w czarnej gęstwinie krzaków, albo też przystawałem nagle, w szale rwąc sobie włosy. Nade mną wznosił się sfinks na bronzowym piedestale, biały, jaśniejący, trędowaty, w uroczem świetle księżyca; wyglądał tak, jakby się uśmiechał, szydząc z mojego nieszczęścia.
Mogłem się był pocieszyć tem, że może mali ludzie umyślnie schowali dla mnie mój mechanizm, gdybym nie był przekonanym o ich nieudolności fizycznej i umysłowej. To mnie właśnie martwiło: więc jest jakaś potęga, której nie domyślałem się nawet dotąd, a która przecież przyprawiła mnie o utratę mego wynalazku! Tego jednego tylko byłem pewny: na tym tu drugim świecie zrobiono może dokładny wtórot machiny, ale ona sama nie mogła poruszyć się w czasie. Sposób przymocowania dźwigni —