Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oddawna zaniedbanego, ale też i niezarosłego chwastami. Widziałem wielkie ilości ogromnych kłosów, dziwnych jakichś kwiatów białych, których płatki były jakby z wosku a kielichy miały może stopę średnicy. Rosły one rozrzucone, jakgdyby w stanie dzikim, pomiędzy krzewami o liściach pręgowanych; lecz, jak mówiłem, nie przyjrzałem im się wówczas bliżej. Machinę Czasu pozostawiłem na łące, pomiędzy rododendronami.
Łuk bramy był bogato rzeźbiony. Rzecz prosta, nie mogłem się przyjrzeć bliżej rzeźbom, jakkolwiek, przechodząc, miałem takie wrażenie jakby mi przypominały ornamentykę starofenicką; uderzyło mnie zarazem i to, że były strasznie odrapane i skruszałe od działania powietrza i słoty. Jeszcze wielu ludzi jaskrawo ubranych spotkałem w bramie, i tak weszliśmy razem: ja, ubrany w ciemny ubiór dziewiętnastego wieku, wyglądający dosyć śmiesznie w swem okwieceniu, i otaczający mnie, wirujący tłum jasnych, jaskawych szat i oślepiająco białych nóg, w melodyjnym zgiełku śmiechu i hałaśliwych rozmów.
Wielka brama prowadziła do również wielkiej sali, wybitej ciemną materyą. Sufit tonął w ciemności; okna, po części kolorowe, po części nieoszklone, wpuszczały łagodne światło. Podłoga była z ogromnych brył białego metalu twardego, z brył, nie z płyt. Powydeptywały ją zamarłe pokolenia, co można było sądzić z głębokich brózd, które powytwarzały się na ścieżkach bardziej uczęszcza-