— W lamusie mi powiedział, że mnie miłuje — szepnęła panna Nowowiejska.
— W lamusie!… to dopiero!… A potem co?
— Potem mnie ułapił i począł całować — ciągnęła jeszcze ciszej panna.
— Niech go nie znam, tego Mellechowicza! A ty co?
— A ja bałam się krzyczeć.
— Bała się krzyczeć! Zośka! słyszysz?… Kiedy się wasze kochanie wykryło?
— Ojciec nadszedł i zaraz go obuszkiem uderzył, potem mnie bił i jego kazał tak bić, że dwie niedziele leżał.
Tu panna Nowowiejska rozpłakała się, po części z żalu, a po części z konfuzyi. Na ten widok załzawiły się naraz i modre oczka czułej Zosi Boskiej, atoli Basia poczęła Ewę pocieszać:
— Wszystko to się skończy dobrze, moja w tem głowa! I Michała do roboty zaprzęgnę i pana Zagłobę. Już ja ich namówię, nie bój się! Przed pana Zagłoby dowcipem nic się nie ostoi. Ty jego nie znasz! Nie płacz, Ewka, bo czas na wieczerzę…
Mellechowicza na wieczerzy nie było. Siedział w swojej izbie i grzał sobie na ogniu gorzałkę z miodem, którą następnie przelewał do mniejszej blaszanki i popijał, przegryzając sucharem. Pan Bogusz przyszedł do niego późną już nocą, aby się z nim o nowinach rozmówić.
Tatar posadził go zaraz na zydlu obitym owczą skórą i postawiwszy przed nim pełny kusztyczek gorącego napoju, spytał:
— A pan Nowowiejski zawsze-li chce chłopa swego ze mnie uczynić?
— Już o tem mowy niema — odparł pan podstoli nowogrodzki. Prędzejby pan Nienaszyniec mógł się do ciebie przyznać, ale i jemu nie po tobie, bo tam już siostra jego albo zmarła, albo zgoła nie życzy sobie w losie odmiany. Pan Nowowiejski nie wiedział, ktoś był, gdy cię za konfidencyę z córką karał. A teraz i on jako ogłuszony chodzi, bo choć ojciec twój siła złego ojczyznie naszej wyrządził, przecież wojownik był znakomity i zawsze co krew, to krew. Dla Boga! nikt tu palca nie zakrzywi, póki tej ojczyznie wiernie służysz, zwłaszcza, że wszędy masz przyjaciół.
— Dlaczegobym jej nie miał wiernie służyć? — odparł Azya. — Mój ojciec was bił, ale on był poganin, ja zaś Chrystusa wyznaję.
— Otóż to jest! oto jest! Nie możesz ty już do Krymu wracać, chyba z utratą wiary, że zaś musiałaby iść za tem i utrata zbawienia, więc żadne dobra ziemskie, ani godności, wynagrodzićby ci tego nie mogły. Po prawdzie, toś ty wdzięczność winien i pan Nienaszyńcowi i panu Nowowiejskiemu, bo pierwszy z nich z pomiędzy pogan cię wydobył, a wtóry w prawdziwej wierze wyhodował.
Na to Azya:
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/198
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.