ufajcie-że mu! To ja go dawniej od ichmościów znam i powiem tylko tyle: dyabeł nie jest tak przewrotny, wściekły pies nie tak zapalczywy, wilk mniej zawzięty i okrutny od tego człowieka. Jeszcze on tu wszystkim sadła za skórę zaleje!
— Co waść mówisz! — rzekł Muszalski. — My jego przy robocie pod Kalnikiem, Humaniem, Bracławiem i w stu innych potrzebach widzieli.
— Nie daruje on swego! zemści się!
— A dziś Azbowych grasantów jak golił. Co waść prawisz!
Tymczasem Basia cała była w ogniach, tak ją ta Mellechowiczowska historya zajęła; ale chciało się Basi, żeby i koniec był godny początku, więc potrząsając Ewą Nowowiejską, szeptała jej do ucha:
— Ewka, a ty jego miłowała? przyznaj się, nie zapieraj! Miłowałaś, ha? jeszcze miłujesz, co? jestem pewna! Bądź ze mną szczera. Komu się zwierzysz, jeśli nie mnie, niewieście? Prawie królewska krew w nim! Pan hetman mu dziesięć indygienatów, nie jeden, wyrobi. Pan Nowowiejski się nie sprzeciwi. Niechybnie i Azya cię jeszcze miłuje! Już ja wiem, już wiem, wiem. Nie bój się! On we mnie ufność ma. Zaraz go wezmę na pytki. Bez przypiekania powie. Miłowała-żeś go okrutnie? Miłujesz-że go jeszcze?
Ewka była jakby odurzona. Gdy Azya po raz pierwszy skłonność ku niej okazał, była jeszcze niemal dzieckiem, potem nie widziała go przez lat wiele i przestała o nim myśleć. Zostało jej po nim wspomnienie zapalczywego wyrostka, który był nawpół towarzyszem jej brata, a nawpół człowiekiem służebnym. Ale teraz gdy ujrzała go znowu, stanął przed nią junak piękny i groźny jak sokół, oficer i słynny zagończyk, a do tego syn, wprawdzie obcego, lecz książęcego rodu. Więc i jej młody Azya przedstawił się zupełnie inaczej, więc widok jego oszołomił ją, a zarazem olśnił i upoił. Wspomnienia ocknęły się ze snu. Serce jej nie mogło pokochać junaka w jednej chwili, ale w jednej chwili poczuła w niem lubą do tego gotowość.
Basia, nie mogąc dopytać, zabrała ją, wraz z Zosią Boską, do alkierza i nanowo zaczęła nalegać.
— Ewka! gadaj prędko, ogromnie prędko! Miłujesz go?
Pannie Ewie łuna biła na twarz. Była to czarnowłosa i czarnooka panna, o krwi gorącej, a ta krew na każdą wzmiankę o kochaniu falą uderzała jej na jagody.
— Ewka! — powtórzyła po raz dziesiąty Basia — miłujesz go?
— Nie wiem — odrzekła po chwili wahania panna Nowowiejska.
— Ale nie przeczysz? Oho! to już wiem! Jeno się nie wzdragaj! Ja pierwsza powiedziałam Michałowi, że go kocham — i nic! i dobrze! Musieliście się dawniej okrutnie kochać! Ha! teraz rozumiem! To on z tęskności za tobą taki zawsze ponury, jak wilk, chodził. Żołnierzysko mało nie uschło! Co między wami było, powiadaj!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/197
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.