— Prosi pan hetman — rzekł pan Bogusz — aby Mellechowicz żadnej tu przeszkody w swojej robocie nie miał; ile razy zechce do Raszkowa pojechać, tyle razy niech jedzie. Prosi też pan hetman, żeby onemu we wszystkiem ufać, gdyż pewien jest jego dla nas miłości. Wielki to żołnierz i wiele dobrego może sprawić.
— Niech sobie jedzie do Raszkowa i dokąd chce — odrzekł mały rycerz. — Od chwili, jakeśmy Azbę znieśli, niezbyt on mi nawet potrzebny. Żadne już większe kupy teraz się nie pojawią aż do trawy.
— Także-to Azba zniesion? — spytał pan Nowowiejski.
— Tak zniesion, że nie wiem, czy dwudziestu pięciu ludzi uszło, a i tych się po jednemu wyłowi, jeśli już ich Mellechowicz nie wyłowił.
— Okrutnie się z tego cieszę — odrzekł pan Nowowiejski — bo teraz pewnie można będzie bezpiecznie do Raszkowa jechać.
Tu zwrócił się do Basi.
— Możemy listy do pana Ruszczyca zabrać, o których jejmość pani dobrodziejka wspominała.
— Dziękujem — odrzekła Basia — ciągle są tu okazye, bo umyślnych się posyła.
— Wszystkie komendy ciągły związek między sobą utrzymywać muszą — objaśnił pan Michał. — Ale, proszę, to waszmość do Raszkowa z tą oto piękną panną jedziesz?
— Muc to zwyczajny, nie żadna piękność, mości dobrodzieju — odrzekł pan Nowowiejski — a do Raszkowa jedziem, bo tam syn mój niecnota pod chorągwią pana Ruszczycową służy. Lat blisko dziesięć, jak z domu uciekł i listami jeno do mojej ojcowskiej klemencyi pukał.
Wołodyjowski aż w ręce klasnął.
— Zarazem się domyślił, że waszmość pana Nowowiejskiego rodzic i właśnie pytać miałem, tylko żeśmy to byli żałością jejmość pani Boskiej zajęci. Zaraz-em się domyślił, bo i rysów jest podobieństwo! Proszę, to on waszmości syn!
— Tak mnie nieboszczka jego matka zapewniała, a że niewiasta była cnotliwa, więc nie mam przyczyny wątpić.
— Podwójniem z takiego gościa rad! Dla Boga! tylko nie nazywaj-że mi waść syna niecnotą, bo to znamienity żołnierz i godny kawaler, który zaszczyt największy waszmości przynosi. Po panu Ruszczycu pierwszy to w całej chorągwi zagończyk; chyba waszmość nie wiesz, że to oczko w głowie hetmana! Całe komendy już mu powierzano i z każdej funkcyi z niepomierną sławą się wywiązywał.
Pan Nowowiejski pokraśniał z zadowolenia.
— Mości pułkowniku — rzekł — nieraz po to jeno ojciec dziecko przygani, by ktoś słowom zaprzeczył i tak mniemam, że niemożna rodzicielskiego serca bardziej udelektować, niż przyganie negując. Już mnie też słuchy o chwalebnych Adaszkowych służbach dochodziły, ale teraz dopiero prawdziwie mi pocieszno, gdy potwierdzenie tej famy z tak sławnych ust słyszę. Powiadają, że nietylko
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/192
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.