Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ  XXII.


Wołodyjowski słowa dotrzymał; we trzy tygodnie z budynkami się uładził i eskortę znamienitą przysłał: stu Lipków z chorągwi pana Lanckorońskiego i stu Linkhauzowych dragonów, których przyprowadził pan Snitko, herbu Miesiąc zatajony. Lipkom przewodził setnik, Azya Mellechowicz, który się z Tatarów litewskich wyprowadzał, człek bardzo młody, bo ledwie dwadzieścia kilka lat wieku liczący. Ten przywiózł list od małego rycerza, który pisał do żony, co następuje:
„Sercem ukochana Baśko! Już-że przyjeżdżaj, bo bez ciebie, jako bez chleba, i jeśli do tego czasu nie uschnę, to ci on różany pysio ze szczętem zacałuję. Ludzi przysyłam nieskąpo i oficyjerów doświadczonych, ale prym we wszystkiem oddawajcie panu Snitce i do kompanii go przypuszczajcie, bo to jest bene natus i posesyonat i towarzysz; a Mellechowicz, dobry żołnierz, ale Bóg wie kto. Któryby też w żadnej innej chorągwi, jak u Lipków, oficyjerem nie mógł zostać, bo łatwiejby każdemu innemu przyszła imparitatem mu zadać. Ściskam cię z całej mocy, rączuchny i nożyny ci całuję. Fortalicyę wzniosłem z okrąglaków setną; kominy okrutne. Dla nas kilka izb w osobnym domie. Żywicą wszędy pachnie i świerszczów siła nalazło, które, jak wieczorem poczną grać, to aż psi się ze snu zrywają. Żeby trochę grochowin, prędkoby się ich można pozbyć, ale chyba ty każesz niemi wozy wymościć. Szyb znikąd; mecherami okna zasłaniamy; natomiast pan Białogłowski ma w swojej komendzie, między dragonami, szklarza. Szkła możesz w Kamieńcu u Ormian dostać, jeno na Boga, ostrożnie wieźć, żeby się nie potłukło. Komnatkę twoją kazałem klimkami obić, i zacnie się prezentuje. Zbójów, cośmy ich w jarach leszyckich przyłapili, kazałem już dziewiętnastu powiesić, a nim przyjedziesz, do pół kopy dosięgnę. Pan Snitko opowie ci, jak tu żyjemy. Bogu i Najświętszej Pannie cię polecam, duszo ty moja myłeńkaja.“
Basia, po przeczytaniu listu, oddała go panu Zagłobie, który, przejrzawszy pismo, zaraz począł panu Snitce większe honory czynić, nie tak wielkie jednak, aby ów nie miał się spostrzedz, iż ze znamienitszym wojownikiem i większym personatem rozmawia, który przez łaskawość tylko do poufałości go dopuszcza. Zresztą, pan Snitko był to żołnierz dobroduszny, wesół, a służbista wielki, bo mu wiek życia w szeregach upłynął. Dla Wołodyjowskiego miał cześć wielką, a wobec sławy pana Zagłoby czuł się małym i nie myślał się nadstawiać.
Mellechowicza przy czytaniu listu nie było, gdyż oddawszy go, wyszedł zaraz, niby na ludzi spojrzeć, a w gruncie rzeczy z obawy, by mu do czeladnej odejść nie kazano.