Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do Chreptiowa z Michałem iść, to w razie wielkiej wojny odeślecie mnie waćpanowie, gdzie wam się podoba.
— Jegomość pan Zagłoba cię odprowadzi aż na Podlasie do Skrzetuskich — rzekł mały rycerz — tam przecie Turczyn nie dojdzie!
— Pan Zagłoba! pan Zagłoba! — odparł, przedrzeźniając, stary szlachcic. — Czy to ja wojski? Nie powierzajcie tak żon panu Zagłobie, dufając, że stary, bo się może zgoła co innego pokazać. Powtóre: czy to myślisz, że w razie wojny z Turczynem będę się już za podlaski piec chował i na pieczywo spoglądał, żeby się zaś nie przepaliło? Jeszczem nie kosztur i mogę się do czego innego przydać. Po stołku na konia już siadam — assentior! Ale gdy raz siądę, tak dobrze na nieprzyjaciela skoczę, jak każdy młodzik! Jeszczeć się ni piasek, ni trociny, chwalić Boga ze mnie nie sypią. Na proceder z Tatary już nie wyjdę, w Dzikich Polach wietrzyć nie będę, bom też i nie gończy, natomiast w generalnym ataku trzymaj się przy mnie, jeśli potrafisz, a pięknych rzeczy się napatrzysz.
— Chciałżebyś waść jeszcze w pole wyruszyć?
— Zali myślisz, że nie zechcę sławną śmiercią sławnego żywota zapieczętować po tylu latach służby? a co mi się godniejszego zdarzyć może? Znałeś pana Dziewiątkiewicza? Ten, prawda, że nie wyglądał więcej, jak na sto czterdzieści lat, ale miał sto czordzieści dwa i jeszcze służył.
— Tyle nie miał.
— Miał! żebym się z tego zydla nie ruszył! Na wielką wojnę idę i kwita! A teraz do Chreptiowa z wami jadę, bo się w Baśce kocham!
Baśka skoczyła rozpromieniona i poczęła ściskać pana Zagłobę, on zaś coraz to podnosił w górę głowę, powtarzając:
— Mocniej! mocniej!
Wszelako Wołodyjowski rozważał jeszcze wszystko czas jakiś i wreszcie rzekł:
— Niepodobieństwo to jest, abyśmy mieli zaraz wszyscy jechać, boć tam szczera pustynia i dachu kawałka nad głową nie znajdziem. Pojadę naprzód, miejsce na majdan opatrzę, fortalicyę grzeczną zbuduję i domy dla żołnierzy, a też szopy dla koni towarzystwa, które jako zacniejsze, od zmienności aury zmarniećby mogły; też studnię pokopię, drogę przetrę, jary z hultajstwa rozbójniczego jako tako oczyszczę; dopieroż wam eskortę przystojną przyślę i przyjedziecie. Choć ze trzy niedziele musicie tu poczekać.
Basia chciała protestować, ale pan Zagłoba, uznawszy słuszność słów Wołodyjowskiego, rzekł:
— Co mądrze, to mądrze! Baśka, my sobie tu w kupie na gospodarstwie ostaniem i nie będzie się nam źle działo. Trzeba też i zapasik jaki taki przygotować, bo i tego pewnie nie wiecie, że miody a wina nigdzie się tak dobrze, jako w pieczarach nie konserwują…